poniedziałek, 24 listopada 2014

Marzeń spełnienie, czyli II Bieg Niepodległości Cityfit Rzeszowska Dycha



Pierwsze zawody biegowe w życiu, pierwszy medal, pierwsza duma. Wszystko po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni J I chociaż od Rzeszowskiej Dychy już trochę czasu minęło, to wspomnienia dalej są dość wyraźne.

Jak było? Cudownie :D Chociaż w trakcie biegu wcale nie miałam takich pozytywnych myśli, a dlaczego zaraz się przekonacie. Bo tak naprawdę tytuł tego powinien brzmieć – jak nie przygotowywać się do zawodów. Ale tak to już jest, że człowiek uczy się na błędach. Ja też :D

Część z Was może wiedzieć, ale niecały miesiąc przed zawodami przyplątała się do mnie kontuzja. Ból kolana, opuchlizna, ciężko chodzić, co dopiero biegać. Zmartwienie to mało, szczerze powiedziawszy byłam trochę przerażona. A na myśl, że mogę nie wystartować w zawodach, albo co gorsza już nigdy nie móc biegać sprawiała że wpadałam w panikę. Jak to? Coś co pokochałam i z czym dopiero zaczynam przygodę ma być  mi odebrane? Tak już? Od razu?
Nie biegałam tydzień. Na szczęście koleżanka biegaczka (dzięki Gabi z całego serca, jeśli to czytasz :*) poleciła mi pana fizjoterapeutę, który zajął się moją nogą, ale przede wszystkim powiedział, że nie mam co się martwić bo będę jeszcze biegać i to nie takie dystanse J W drugim tygodniu w ramach lekkiego rozruszania nogi chodziłam na przemian z rowerkiem stacjonarnym. Po kolejnej wizycie mogłam biegać interwały, tydzień przed zawodami próbowałam ciągłego biegu na nieco dłuższych dystansach. I mimo niepewności czy przebiegnę, było całkiem nieźle. Noga nie bolała <3

Dobra zabawa na rozgrzewce to podstawa :D

Dobra, to teraz o samych zawodach.

Poniedziałek. Idę odebrać pakiet startowy, duma i podekscytowanie. Jestem taka super, przecież będę biegła :D To jeszcze na rozruszanie pójdę sobie na siłownię.
Po siłowni.. no cóż. Poczułam mięsnie nóg, które w użyciu były już jakiś czas temu. Zakwasy? Eeee, przejdzie do jutra.

Chyba wszyscy się domyślili, że nie przeszło :D

W dzień zawodów, mimo lekkich nerwów, mój uśmiech budziły głupie barierki wyznaczające trasę, które mijałam po drodze.

Po wejściu do budynku gdzie jest biuro zawodów i szatnie uśmiech nie znika, wręcz przeciwnie. W biegach masowych jest jednak jakaś magia, którą dostrzega się dopiero kiedy się w nich uczestniczy. Ludzie, którzy przychodzą po to żeby razem biec, w dodatku w taki dzień, jakim jest Święto Niepodległości sprawiają, tworzą coś specyficzną i jedyną w swoim rodzaju społeczność. A świadomość, że jest się jej częścią to niezapomniane wrażenie J

Po rozgrzewce wszyscy, zwarci i gotowi ustawiali się na linii startu, razem z  nimi ja z moją koleżanką. My Biedne Nowicjuszki nie wpadłyśmy na to, żeby stanąć gdzieś w połowie stawki, albo nawet przy jej końcu i kiedy wszyscy ruszyli.. No cóż. Ich tempo było zabójcze jak na moje umiejętności, a widok wyprzedzających cię ludzi potrafi być deprymujący.

Mimowolnie chcąc dorównać prędkością zaczęłam za szybko. Po prostu. I prawie od razu poczułam głupotę swojej poniedziałkowej decyzji.  „Czemu mi się tak ciężko biegnie? No cholera. Przecież nie zejdę z trasy na samym początku tylko dlatego, że bolą mnie nogi”



I tak zaczęło się moje walczenie z samą sobą, kilometr po kilometrze. Biegło mi się ciężko, ale chyba jeszcze bardziej wnerwiał mnie fakt, że gdybym podarowała sobie siłownię dzień wcześniej, byłoby znacznie przyjemniej :D Teraz już wiem, że regeneracja przed zawodami, to nie wymysł wyssany z palca :D

Woda na siódmym kilometrze? Wdzięczność moja była ogromna J

Ostatni kilometr był biegiem cały czas pod wiatr (a wiało wtedy mocno..), tak więc widok mety i  doping ludzi na finiszu był najpiękniejszą rzeczą :)

Za mundurem panny sznurem? 

W dobrych zawodach wystąpiłam, bieg ukończyłam, medal dostałam. A co najważniejsze, pokonałam własne słabości i pokazałam sobie, że warto. Czas może nie jest zbyt zachwycający, ale byłam z niego zadowolona, bo myślałam, że zejdzie mi dłużej. A gdyby jeszcze wyeliminować ból nóg, który spowalniał.. to czas byłby z pewnością jeszcze lepszy.


Mój medal, mój numer, moje wszystko, Ha!

Każda miłość potrzebuje czasu do rozwoju. Moja do biegania kiełkowała chwilę ale myślę, że teraz zostało jej już tylko rosnąć w siłę. A mi dbać o nią ze wszystkich sił :)

Źródła zdjęć: [1], [2, 3], [4, 5 - moje]

Podobało Ci się? Kliknij "lubię to", dzięki temu będzie mi się chciało jeszcze bardziej biegać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz