Nienawidzę pisać wstępów, nigdy nie wiem od czego zacząć. Kasuję, poprawiam, znowu usuwam i tak od 10 minut. A chciałam dzisiaj jedynie pochwalić się Wam tym, co udało mi się zrealizować z chytrego planu zwanego „rusz w końcu tyłek i zacznij ćwiczyć”.
Z racji swojego marzenia/planu, którego realizacja nastąpi
za jakieś 2 miesiące (to już tak niedługo!) motywację miałam jeszcze większą,
bo jeżeli nie zacznę trenować tak na serio, to nic z tego nie będzie, a wtedy,
to już na pewno sobie nie podaruję.
Tak więc z początkiem września wzięłam się ostro do roboty.
Po dłuższej przerwie od biegania (nie mam pojęcia jak to się
stało; chyba po prostu kiedy się nie przymuszę w pewnym momencie, chęci
znikają, a co najważniejsze, zapominam jak bardzo polubiłam bieganie w tym
roku!) zdawałam sobie sprawę, że do realizacji planu sporo jeszcze mi brakuje. No
i muszę przyznać: wypluwanie płuc przy lamersko krótkim treningu nie jest
najprzyjemniejszym uczuciem, podobnie jak zakwasy w każdym możliwym miejscu na
nogach. Ale działa mobilizująco: złoszczę się, jestem zmęczona, ale chcę sobie
udowodnić że potrafię i dam radę.
Co robiłam przez ten tydzień?
Nie jestem typem osoby, która wstaje skoro świt i pędzi na
trening. Ile razy próbowałam to zmienić, tyle razy ranem ze zdziwieniem
wyłączałam budzik, że mogło mi wpaść do głowy dzień wcześniej coś tak
absurdalnego, jak wstawanie godzinę wcześniej żeby się zmęczyć. Chociaż udało
mi się to kilka razy. Bieganie rano po lesie to jedna z przyjemniejszych rzeczy
J Trenowałam więc późnym
popołudniem, albo pod wieczór. Oprócz biegania (3 treningi, jak plan nakazał),
włączałam ćwiczenia Chodakowskiej. Łatwiej mi, jeżeli ktoś za mnie zadecyduje
jakie ćwiczenia mam w dany dzień wykonywać, o wiele szybciej zabieram się wtedy
za ćwiczenie, w końcu odpada mnóstwo czasu na podejmowanie decyzji.
Poniedziałek:
skalpel II + top 5 z danego dnia powtórzone 2 razy
Wtorek: bieg wg
planu; nie powiem jaki był długi (a raczej krótki) bo się wstydzę. Wiem że
każdy od czegoś zaczyna, ale pochwalę się wtedy, kiedy będę miała czym :D +
turbo wyzwanie trening dla detocell academy
Środa: top 5 z
danego dnia 3 powtórzenia (to po tym umierałam przez następne 2 dni)
Czwartek: bieg wg
planu
Piątek: Hmm, treningu
nie było. Trochę przez brak czasu, trochę przez brak mobilizacji i porządnej
organizacji. Gdybym się spięła, to bym zdążyła. Niestety -100 do wytrenowania i
pięknych mięśni.
Sobota: Bardzo
aktywny dzień i niestety podobnie jak w piątek bez treningu. Lamię już drugi
dzień, jedynym usprawiedliwieniem jest zmęczenie totalne, które nakazywało
leżeć plackiem po powrocie do domu.
Niedziela: dość
bezstresowo, bo zaliczony jedynie bieg wg planu.
Podsumowując: Jak na początek, jestem z siebie dumna. Mimo,
że bez ruchu były aż dwa dni, to zaliczyłam założenia minimum, czyli
zrealizowanie wszystkich treningów z planu biegowego.
Co do poprawy? Codzienna porcja ruchu, z jednym dniem na
regenerację. Spróbuję tych porannych treningów, może spodoba mi się na tyle, że
porzucę moją ulubioną nocną porę? No i dodatkowo, jeżeli będę mieć siłę po
bieganiu, to jakaś Chodakowska też się pojawi.
Hugs&kisses
No i nie zapomnijcie dać motywacyjnego lajka J

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz